Od 22 kwietnia do 4 maja 2022 r. w Galerii (-1) Polskiego Komitetu Olimpijskiego można obejrzeć wystawę „Czego się nie dotknę, na co nie spojrzę”.
Swoje prace malarskie prezentuje Katarzyna Ferworn-Horawa, a fotograficzne Izabela Maciusowicz.
Ślad obecności. O malarstwie Katarzyny Ferworn-Horawy i fotografii Izabeli Maciusowicz
Iwona Lorenc
Jeśli dla Maurice’a Merleau-Ponty’ego pędzel jest przedłużeniem ciała malarza, to prace Katarzyny Ferworn-Horawy są w sensie fenomenologicznym bardziej radykalne.
Ferworn-Horawa nie używa pędzla, wystarcza jej płótno, pigment barwny, własne ciało, jego grawitacja i dynamika ruchu. Idzie ona w swojej praktyce artystycznej jeszcze dalej niż malarze, o których pisze Merleau-Ponty: praktykuje i demonstruje tranzytywność oraz wzajemną wymienność ciała malarza i ciała obrazu. Ślad żywej, cielesnej obecności artystki jest odciskany niczym stempel, aż do zaniku pigmentu, na dużych płaszczyznach malarskiego podłoża, którym niekiedy są zwoje płótna. Jest on również przestrzenną rejestracją czasowego przebiegu procesu odciskania/malowania. Ma on własną dramaturgię ukazywania się i zaniku obecności ciała własnego i ciała-narzędzia. Gra tych dwóch cielesnych modalności „należy” zarazem do tego, co kulturowe, ale też i naturalne. Granica między tym, co żywe i martwe, naturalne i kulturowe zostaje rozmyta, zdekonstruowana. Na piętrze odniesień interpretacyjnych, które pojawiają się w sposób nieuchronny (chusta Weroniki, Tora, zwoje mumii, maski pośmiertne), owa toczona przez artystkę gra z nieuchwytnością granicy uzyskuje nieoczekiwaną głębię. Jest to głębia egzystencjalna, może nawet metafizyczna. Ślad – świadectwo ludzkiej, cielesnej egzystencji – naznaczony jest w tych pracach brakiem pełnej obecności; odsyła ku temu, co będąc samo niewidoczne, ten brak obecności generuje; odnosi się do tego, co stoi u podstaw potrzeby zostawiania śladu i zarazem nie pozwala się nim zadowolić.
W pewien sposób łączą się pod tym względem projekty obu artystek: zarówno malarski ślad żywego ciała Katarzyny Ferworn-Horawy, jak również fotograficzny „odcisk rzeczywistości” w pracach Izabeli Maciusowicz to obrazy-świadectwa, ale też i obrazy, które uzyskują własne życie, wizualno-estetyczną autonomię i znamię ponadczasowości. W magiczny sposób pigment barwny prześwieca własnym, wewnętrznym światłem; to, co materialne, nabiera cech immaterialności, to, co ciężkie i grawitujące, ukazuje swoją lekkość. Prace Ferworn-Horawy cechuje amorficzność, nieokreśloność tematyczna, świadome mylenie tropów interpretacji próbującej rozpoznać temat obrazu. Maciusowicz zawiesza mimetyczne obietnice, które – wydawałoby się – składa odbiorcy, fotografując często przedmioty i krajobrazy łatwe do rozpoznania. Operując zbliżeniem, rozmywa jednak granice ich rozpoznawalności.
Wyprowadza ich obecność z „tu i teraz” ku czasowo-przestrzennej nieokreśloności i znieruchomieniu wobec „czegoś więcej” – ku stanowi podobnemu do tego, jakiego doznajemy stojąc przed Vermeerowskim
dzbankiem z zastygniętą na obrazie, choć wciąż uciekającą strużką mleka. Fotografie te przenika też delikatna antymimetyczna ironia, która odnosi je do szerszych kontekstów krytycznych: ornament z osadów zanieczyszczeń węglowych na piasku nie jest wszak estetyczną ucieczką w piękną formę, lecz artystyczną refleksją nad śladem-formą, jaki człowiek odciska w przyrodzie.
O wystawie Czego się nie dotknę, na co nie spojrzę
Zbigniew Tomaszczuk
Zestaw prac Izabeli Maciusowicz stanowi fotograficzną część – wspólnej z pracami malarskimi Katarzyny Ferworn-Horawy – wystawy Czego się nie dotknę, na co nie spojrzę. Prace realizowane w różnych mediach wywołują u mnie refleksję dotyczącą namysłu nad specyfiką tych mediów. Rodzi się bowiem pytanie, jak te odmienne w formie prace uzupełniają się lub jak na siebie wzajemnie wpływają. Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, warto uchwycić zasadniczą różnicę w sposobie powstawania fotografii i malarstwa. Malarstwo jest realizowane w czasie. Płaszczyzna, na której powstaje obraz, zapełnia się po kolei. Proces malowania można przerwać i kontynuować w dowolnej chwili. Fotografia powstaje na jednej płaszczyźnie w momencie dopuszczenia światła do światłoczułego rejestratora. Dylemat, który pojawia się w tym momencie, dotyczy prac malarskich powstających w wyniku odcisku ciała artystki, bliskim akcjom Yves’a Kleina z odciskami nagich ciał zanurzonych w niebieskiej farbie. Dzięki temu odcisk ciała można porównać tu do odcisku światła w materiale fotograficznym. To sprawia również, że media te nie konkurują i nie rywalizują ze sobą, lecz stwarzają odmienne możliwości interpretacyjne. Dlatego ekspozycja stanowiąca swoisty dialog fotografii z malarstwem może być interesująca, szczególnie gdy stoi za nią wspólna idea zawarta w tytule wystawy. Zatrzymam się na pracach fotograficznych. Odwołując się do tytułu ekspozycji, zadaję sobie kolejne pytanie: czym w fotografii jest dotknięcie? Jest to z jednej strony obiektywne dotknięcie przez światło fotografowanej przestrzeni, umożliwiające w ogóle powstanie zdjęcia, oraz to, co stanowi o subiektywnych możliwościach kreowania fotografii, „dotknięcie oka” fotografa. „Dotknięcie oka” rozumiem jako sztukę patrzenia, umiejętność izolacji od otaczającej nas rzeczywistości spójnych kadrów. Świat nie składa się z pojedynczych jednostek. Kadr natomiast taką jednostką jest. Dlatego w twórczej fotografii nie chodzi o to, aby w prosty sposób dokumentować fragment otoczenia, lecz o to, by zarejestrować sposób jego postrzegania. Fizyczne dotknięcie materii w wypadku prac malarskich ma oczywiście wymiar performatywny, bo poza wszystkim jest to zmaganie się ciała, szczególnie w przypadku prac opartych na konwencji malarstwa gestu, jakimi są obrazy Katarzyny Ferworn-Horawy. Fotografia Izabeli Maciusowicz wydaje się zmaganiem oka. Dzisiaj w czasach nadmiaru obrazów doceniamy malarstwo jako indywidualny kontakt ze wspomnianą materią, ale również doceniamy fotografie, które w masie mechanicznie powstających obrazów wyróżniają się wizualnością. Ten wizualny przekaz daje się wyraźnie zauważyć na zdjęciach autorki. Dla mnie podstawową cechą tych fotografii jest ich walor kontemplacyjny. Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że zalewające nas cyfrowo tworzone fotografie wyzwalają u nas odruch odrzucenia. Natomiast zdjęcia Izabeli Maciusowicz zachęcają do zatrzymania na nich wzroku na dłużej. Minimalistyczna estetyka, która przywołuje u mnie porównania z oszczędną japońską grafiką, stanowi wizualną opozycję przeciw agresywnemu światu współczesnej kultury wizualnej. Drugi człon tytułu wystawy – na co nie spojrzę – wydaje się prowokować do twierdzenia, że to wspomniane spojrzenie fotografa zamienia banalne otoczenie w niebanalne obrazy. Jednocześnie zaś dowodzi, iż w malarstwie dotykającym materii podłoża równie ważne jest spojrzenie artystki, potrafiące z energicznego gestu ciała wyłowić formę intrygującą widza. Zderzenie ekspresji z kontemplacją to w tym przypadku wspomniane przeze mnie dopełnianie się mediów i ich wzajemna rozmowa. Jest jeszcze jedna ważna cecha fotografii Izabeli Maciusowicz, a mianowicie bardzo ostrożne korzystanie z koloru. Zdjęcia oparte na monochromatycznych płaszczyznach podkreślają ulotność chwili, którą fotografia może zatrzymać i w tym zatrzymaniu skoncentrować naszą uwagę na pojedynczym szczególe, drobnym elemencie, swoistym barthesowskim punctum przywołującym – odwołując się do Waltera Benjamina – utraconą w wyniku masowej reprodukcji aurę zdjęcia.